Kto nie lubi horrorów? Ja je bardzo lubię i to w każdej formie. Czy to film, czy książka, zawsze przykuwa moją uwagę. „Vampire Hunter” to czwarty tom z serii iHorror jaki został wydany i ostatni, jaki przyszło mi przeczytać. Autorami tej paragrafówki są panowie Steve Barlow i Steve Skidmore, którzy lubią podpisywać się po prostu jako „2 Steves”. Nie jest to niczym zaskakującym, w końcu cała seria to ich dzieło.

Poprzednie książki nie zrobiły na mnie jakiegoś niesamowitego wrażenia, więc i tym razem podchodziłem do gry na spokojnie. Chociaż lubię horrory, to akurat takie twory jak demony, zombie, wilkołaki czy właśnie wampiry, to coś, czego raczej unikam. Nawet nie chodzi o to, że same w sobie są sztampowe, ale zazwyczaj obsadza się je w słabych fabularnie historiach i na pewno im to nie pomaga. „Vampire Hunter” to paragrafówka, która od swoich poprzedniczek nie różni się niczym, jeżeli chodzi o mechanikę i cały styl gry. Przechodzimy między paragrafami, starając się wybrać najlepszą drogę. Nie będziemy rzucać kostkami ani zbierać ekwipunku. Dostajemy rozgrywkę pozbawioną uciążliwego zapisywania i kreślenia co chwilę statystyk. Dla mnie to plus.

Mam wrażenie, że ta część jednak różni się od poprzedniczek fabularnie, że jest bardziej skomplikowana. Może jest to tylko wrażenie, ponieważ od mojego kontaktu z wcześniejszymi grami z tej serii minęło sporo czasu. Do tej pory nasza przygoda opierała się głównie na odwiedzeniu dwóch lokalizacji. Do pierwszej zdążaliśmy już na początku, i to tam rozgrywał się główny etap gry. Następnie przemieszczaliśmy się do drugiego miejsca, w którym następował moment kulminacyjny. Byłem bardzo zaskoczony, gdy tym razem gra potoczyła się inaczej. Uczciwie licząc, cała paragrafówka rozegrała się w aż pięciu miejscach. Owszem, w niektórych lokalizacjach spędziłem niewiele czasu, ale wydarzenia, które się tam rozgrywały, były wciąż istotne z punktu widzenia pomyślnego zakończenia gry. Aż trudno uwierzyć, że rozpoczynałem grę w kanałach, a kończyłem na wieży Eiffla. Co do samego prowadzenia przygody, to muszę przyznać, że nie było wcale tak źle. Teksty nie były sztampowe i nie przywoływały w pamięci „standardowych” rozwiązań rodem z filmów. Grało się naprawdę przyjemnie.

Szkoda jedynie, że gra zawiera tylko sto paragrafów. Chociaż autorzy się postarali i żeby ukończyć grę musiałem przechodzić ją kilka razy, a całość zajęła mi prawie godzinę, to jednak mogłaby być dłuższa. Poza tym uważam ją za całkiem dobrą i w moim odczuciu zasługuje na mocną czwórkę. Nie musiałem z siebie wypruwać flaków, żeby ją skończyć, a wręcz przeciwnie – starałem się by pozostały na swoim miejscu.