Cios za ciosem, jak to zwykle się mówi. Miesiąc wcześniej opisywałem pierwszy tom z serii Time Machine, „Secret of the Knights”. Niestety, nigdy nie ukazał się na polskim rynku. Na szczęście kilka innych tomów już tak. I właśnie teraz zajmę się pierwszym tomem wydanym w Polsce, który, co ciekawe, w oryginale był dwudziesty trzeci na dwadzieścia pięć wydanych w ogóle. Przyznaję z ubolewaniem, że zagraniczne gry paragrafowe nie wychodziły u nas zbyt szybko. Ważne jednak, że się w ogóle pojawiały.
W ostatniej recenzji wychwalałem ciekawą fabułę i mechanikę, z którą wcześniej się nie zetknąłem. Zastanawiałem się również czy to, że książka mnie tak wciągnęła, było zasługą autora, czy może wszystkie są takie interesujące. W przypadku omawianej gry miałem okazję rozwiać kilka wątpliwości, a dodatkowo dowiedziałem się, jak to może wyglądać w polskim przekładzie. Po raz pierwszy książka ujrzała światło dzienne w roku 1988 i ukazała się w ramach wydawnictwa Bantam Books. Polski wydawca, którym było wydawnictwo Alfa, zaprezentował nam ją rok później, w przekładzie Wiktora Bukato. W Polsce seria znana jest pod nazwą „Wehikuł Czasu”.
Na temat okładki nie będę się rozwodził, ponieważ utrzymana jest w konwencji całej serii, o czym już pisałem w poprzedniej recenzji. Dostajemy srebrną okładkę z umieszczonym na środku obrazkiem, oddającym treść książki. W tym wypadku jest to sławny król Artur. Mechanika także pozostała bez zmian, a to znaczy, że jej nie ma. Paragrafówkę po prostu czytamy, przeskakując do odpowiednich paragrafów zgodnie z podejmowanym przez nas wyborem. Niczego nie musimy zapisywać, niczego notować. Ciekawostką jest fakt, że na początku przygody mamy do wyboru dwa przedmioty: zapałki oraz cukier w kostkach. Możemy zabrać tylko jeden z nich. Problem w tym, że są to przedmioty, które nie występują w czasach, do których przyjdzie nam się przenosić. Jedna z kluczowych zasad, jakie występują w książce, mówi, że nie wolno nam zostawić niczego z przyszłości, co jak dla mnie jest trochę kontrowersyjne. Najgorszego jeszcze jednak nie napisałem. Niestety, ale zdradzę tutaj trochę fabułę. Otóż nie da się przejść gry, zabierając zapałki… Sam nie mogłem w to uwierzyć, ale to prawda. W grze występują dwa miejsca, gdzie pada pytanie o to, jaki przedmiot ze sobą niesiemy. Problem pojawia się przy pierwszej takiej sytuacji, ponieważ jeżeli posiadamy zapałki, to wpadamy w pętlę czasową i zaczynamy krążyć między kilkoma paragrafami. Przez chwilę nawet zastanawiałem się czy nie był to przypadkiem celowy zabieg. Biorąc pod uwagę fakt, że w grze nie da się zginąć, to może w taki (bądź co bądź głupi) sposób autor chciał nas ukarać za zły wybór. Jest to jednak niemożliwe, ponieważ nie zabierając cukru, nigdy nie uda nam się dojść do drugiej sytuacji, w której sprawdzany jest przedmiot, jaki niesiemy. A co za tym idzie, traci to sens.
Przejdźmy jednak do fabuły i naszej aktualnej misji. Wspomniany wyżej (jak mniemam) błąd nie wpływa na samą jakość treści książki. Chociaż z początku wiało nudą i cała przygoda rozwijała się bardzo powoli, to potem jednak wskoczyła na szybsze i ciekawsze obroty. Nasza misja polega na dowiedzeniu się czy sławny król Artur był postacią autentyczną. Czy gdzieś w historii istniał pierwowzór Artura, jakiego dzisiaj znamy? W prawdziwym świecie jest wiele badań naukowych odnośnie tego tematu i zawsze warto się z nimi zapoznać. Książka stara się opowiedzieć swoją wersję wydarzeń, jakie mogły mieć miejsce, nie zaburzając i nie przekłamując znanych nam dziś faktów. A w zasadzie nawet nie „dziś”, a faktów znanych pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Aby rozwikłać zagadkę, będziemy przemierzać okresy historyczne, w których kształtowało się państwo na terenach dzisiejszej Wielkiej Brytanii. Osoby znające historie tamtych terenów wiedzą, że nie były to czasy ani łatwe, ani spokojne. Zanim dowiemy się czy król Artur istniał, odwiedzimy na pewno niejedno miejsce i czas. Posiłkując się bazą wiedzy, zawartą w książce, dość łatwo przyjdzie nam ukończyć przygodę. W innym wypadku trochę pobłądzicie, zanim odnajdziecie to, czego szukaliście.
Paragrafówka stoi na bardzo podobnym poziomie, jaki prezentuje ta, opisywana poprzednio. Fabuła jest ciekawa i wciąga, jeżeli nie od pierwszych paragrafów, to później na pewno. Napisana jest językiem lekkim – tu ukłony dla tłumacza. Książka posiada 124 strony i spokojnie możemy grę ukończyć w godzinę. Możliwości wyboru mogłoby być jednak odrobinę więcej. Mam wrażenie, że jest jednak zbyt liniowa i nie da się w pełni poczuć mocy wyboru. A biorąc pod uwagę błąd, jaki zawiera, kilka paragrafów nam jeszcze zabiera. Może to zabrzmi głupio, ale książka na pewno jest ponadczasowa. Opisuje stare dzieje i bez względu na to czy czytało się ją w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku, czyta teraz, czy może pozna za dziesięć lat, pozostaje ciekawą i wciągającą przygodą, wartą uwagi w wolny wieczór.
Ostatnie komentarze