W chłodny listopadowy wieczór postanowiłem sięgnąć po książkę, która, jak miałem nadzieję, nie tylko wypełni mój wolny czas, ale i rozpogodzi jesienny nastrój. „Zombie Hunter” to kolejna paragrafówka z serii iHorror, która trafia do recenzji. Gdyby chodziło o inną książkę, to z całą pewnością pozwoliłbym sobie na uwagę, że dostajemy kolejny sztampowy tekst o zombie. W tym wypadku byłoby to zupełnie bez sensu, ponieważ cała seria opiera się na historiach walk naszego bohatera z najpopularniejszymi potworami. Gdyby w serii nie pojawiło się nic o zombie, to dopiero można by się było przyczepić.

Tak jak poprzednio, autorami książki są dwaj panowie o imieniu Steve. W tej kwestii nic się nie zmienia i nie zmieni do końca serii. Oprawa graficzna również pozostaje bez zmian, nie licząc oczywiście głównego obrazka, który tym razem przedstawia zombie. Pozostałe elementy okładki są dokładnie takie same, jak w innych częściach i, niestety, nie prezentują niczego interesującego. Pomijając treści paragrafów, w środku znajdziemy jeszcze kilka stron z historią powstawania rysunków do gry czy z krótkim tekstem, zachęcającym do zapoznania się z innymi książkami z serii. To, co przykuło moja uwagę, to reklama innych książek tego samego autorstwa. Mówię tutaj o książkach „Crime Team”, czyli serii detektywistycznej. Brzmi interesująco, jednak znając już warsztat pisarski dwóch Steve’ów, jestem wręcz pewien, że nie będą to tak dobre teksty, jak w przypadku „Wodnego Pająka” czy „Pajęczej Sieci”.

Powróćmy jednak do naszego łowcy zombie. Krótko przypomnę, że jesteśmy specjalistą od wszelkiego rodzaju ponadnaturalnych istot. A precyzując, specjalizujemy się w ich usuwaniu. Tym razem zostajemy wynajęci przez niejakiego Price’a, prezesa firmy Nutco Oil Corporation, w celu zlikwidowania pojawiających się coraz częściej zombie. Istoty te przerażają pracowników, którzy z obawy o swoje życie odmawiają pracy na plantacji orzechów Kaluta. Tak w dwóch zdaniach przedstawia się fabuła. Na początku dowiemy się też, że olej, otrzymywany z orzechów Kaluta, wykorzystywany jest przez pobliskich mieszkańców do smarowania grobów bliskich, by po śmierci nie powrócili jako zombie. Chociaż sytuacja wydaje się prosta, a rozwiązanie oczywiste, z wielką radością

zapewniam, że tak nie jest. Paragrafówka do samego końca trzyma w niepewności, a zakończenie będzie dla was zaskakujące. Sama charakterystyka zombie jest nieco inna niż obecnie panująca w popkulturze. Paragrafówkowe zombie co prawda dąży do zjedzenie świeżego ludzkiego mięsa, ale przy tym bardzo sprawnie posługuje się narzędziami (w szczególności bronią) oraz myśli i mówi. A to nie jest już takie oczywiste.

Książka zawiera dokładnie sto paragrafów, a jednokrotne przejście (szczęśliwe) zajmuje około czterdziestu minut. Fabuła jest raczej z tych liniowych, chociaż sposób, w jaki tekst został podzielony i mnogość wyborów, powodują, że się tego praktycznie nie odczuwa. To, co zwraca uwagę, to duży wybór oręża, jakim możemy się posłużyć przy każdej walce. Zawsze gdy już nie będzie odwrotu i musimy się bronić (lub atakować), możemy wybrać pistolet, wyrzutnię rakiet lub walkę wręcz. I, co najważniejsze, nie jest tak, że tylko jeden wybór jest słuszny. Owszem, często jest tak, że jakiś wybór jest ewidentnie najgorszy, ale reszta, dobrze wykorzystana w miarę rozwoju sytuacji, najczęściej przynosi oczekiwane efekty. Niestety, gra zawiera tylko jedno szczęśliwe zakończenie, więc gdy się je osiągnie, nie ma sensu grać po raz kolejny. Większość dróg, którymi moglibyśmy pójść i tak sprawdzimy, dochodząc do rozwiązania, ponieważ śmierć czyha na nas na każdym rogu i będziemy często zaczynać od początku. Mnie szczególnie prześladowała wściekła babcia zombie, która bardzo często kończyła moją przygodę w różnych miejscach. Autorzy tak często posługiwali się tą postacią, że czytając wybory pod paragrafem, rozpoznawałem numer, który do niej prowadził i szybko omijałem.

Podsumowując całość, grę oceniam na dobry z plusem. Pomimo jednego zakończenia i dość liniowej fabuły, przygoda jest poprowadzona bardzo ciekawie i nawet wspomniane wady tak bardzo nie przeszkadzają. Książkę polecam nie tylko miłośnikom zombie. Może nie potrafi przerazić tak, jak bym sobie tego życzył, ale na pewno potrafi zainteresować i wciągnąć. Chyba najbardziej przerażającym momentem jest spotkanie grupy Hells Angels w wersji zombie. Czas spędzony na czytaniu, na pewno nie był czasem zmarnowanym, więc śmiało wszystkim polecam tę paragrafówkę.