Jestem. Pod tym hasłem kryje się, jak mniemam, niekwestionowane przekonanie większości Czytelników, jak i recenzowana dzisiaj powieść, która otwarcie chwali się na wstępie możnością obalenia go. Czas zapiąć pasy… Nie po raz pierwszy gra Beniamina zaopatrzona jest w klauzulę lektury na własną odpowiedzialność. Jednak do tej pory dyktowały to raczej zawarta na kartach przemoc i perwersja, aniżeli psychodeliczny charakter. Mgliste zapowiedzi, jakie słyszałem od Beniamina, malowały dzieło faktycznie nietuzinkowe. Bodaj najczęściej chwalił się wątkiem, który umożliwia wcielenie się w kamień. Nie zełgał, a powiedzieć „Jestem” można również animując m.in. mgłę. Pamiętałem też beniaminową obietnicę możliwości rozmowy z barwami. Ponownie jej dotrzymał, oferując też interlokutorów takich, jak głosy w Czytelniczej głowie (na razie tylko na kartach książki), refleksyjni bezdomni czy… ach, nie spojlerujmy! Kontynuuje więc nasz wesoły kolega drogę rozpoczętą na dobre „Chwałą”: zabawę niecodzienną narracją, możliwościami paragrafówki, a także czwartą ścianą i refleksję nad samym sensem interaktywności. A w tym wszystkim czytelnik – z jednej strony zdezorientowany i momentami tęskniący za bardziej tradycyjną narracją, z drugiej z radością penetrujący dziwaczny świat niecodziennych scen, wynikłych z podążania przez głównego bohatera za dosłownie pojętym wewnętrznym głosem, odpowiadający na filozoficzne pytania, wciąż zaskakiwany dziwactwem, groteską i absurdem. W moim wypadku – nieźle się przy tym bawiąc. Głównie przez dwie zalety: specyficzny humor i niejednorodność nastroju. Każdy Czytelnik odpowie sobie sam, czy „Jestem” stanowi fascynującą wyprawę w świat archetypu, chaotyczny zbiór głupawych scenek, czy też jeden wielki literacki żart. Tym samym tytuł, najlepiej z dotychczasowych dzieł Beniamina, wypada jako metagra. Na ile hermetyczna atmosfera psychodelii i absurdu oraz chaotyczna narracja przypadną do gustu innym Czytelnikom, ocenić mi doprawdy nie sposób. Jednostki pragnące określić literaturę interaktywną jako postmodernistyczną kpinę, odnajdą w „Jestem” pyszną pożywkę. Ci bardziej otwarci na dialog z literaturą i głosami we własnej głowie, będą, mam nadzieję, bawić się równie dobrze jak ja.