Jedna z kilku pozycji z serii Miniatura. W pierwszym kwartale 2013 roku, Wydawnictwo Wielokrotnego Wyboru postanowiło odświeżyć całą serię, czego między innymi efektem jest ponowne wydanie recenzowanej książki. Wzbogacona ona została w okładkę autorstwa Grzegorza Kraciuka oraz opatrzona profesjonalną korektą, jak zawsze wykonaną przez panią Justynę Annę Maksoń.
Mechanika, zastosowana przez pana Ślużyńskiego, jest nieskomplikowanym systemem, wykorzystywanym dość często przez polskich autorów. Polega jedynie na notowaniu gromadzonych podczas rozgrywki informacji, w postaci odpowiadających im numerów. Dzięki uzależnieniu możliwości wyboru niektórych ścieżek od posiadanych informacji, książka uzyskuje bardziej dynamiczną strukturę. To w zasadzie tyle. Nie ma co się rozpisywać na ten temat.
Zanim przejdę do recenzji merytorycznej części gry, muszę przeprosić autora i wszystkich czytelników. Za co? Za lekkie i prześmiewcze podejście do utworu. Podczas przechodzenia Miniatury, wiele razy natrafiłem na tekst, który wywoływał na mojej twarzy uśmiech, bądź nieskrępowane wybuchy śmiechu. Nie, nie jest to komedia. Również obrany przez autora temat nie jest śmieszny. Zwyczajnie, niektóre konstrukcje zdań, sytuacje czy opisy, są komiczne. Korekta korektą, ale styl autora i jego przedstawienie zdarzeń pozostało. Co zresztą jest zaletą dobrej korekty, która nie zaburza, ani nie zmienia unikatowego warsztatu i stylu pana Michała Ślużyńskiego. Również – co muszę podkreślić, nie naśmiewam się z autora. Choć w niektórych sprawach jestem krytyczny, to jednak mam dla niego pełny szacunek za podjęcie się napisania książki. Sam posiadam szkice i założenia swojej gry paragrafowej, jednak mi z kolei brakuje odwagi, by ją w końcu napisać. Jestem pewny, że i w mojej grze znalazłyby się niezamierzone, śmieszne fragmenty. Podejrzewam, że o „sponiewieranie” mojego dzieła poprosiłbym Rudolfa Aligierskiego.
Na początku dowiadujemy się, kto jest bohaterem książkowych wydarzeń i zaznajamiamy się z jego sytuacją życiową. I tak oto czytamy: „Nazywam się Thomas Willow i jestem dwudziestotrzyletnim poszukiwaczem przygód”. „Zawód” bardzo popularny w światach o realiach średniowiecznych. Dziś nazwalibyśmy go po prostu „poszukiwaczem pracy” bądź bezrobotnym. Grunt to dobry PR. Następnie mamy krótka retrospekcję, wyjaśniającą, jak do tego doszło. Ku naszemu zdumieniu, okazuje się, że ojca znał, a matka nie zmarła podczas porodu. Burzy to nieco obraz standardowego młodego poszukiwacza przygód. W ogóle brak jest wzmianki o jego matuli. Czyżby miał nie najlepsze relacje z nią? Z ojcem prawdopodobnie dogadywał się całkiem nieźle, w końcu poszedł w jego ślady i razem pracowali w kopalni jako górnicy. Oczywiście do czasu: „…aż do momentu, gdy praca górnika zaczęła mnie nudzić. Dlatego za zaoszczędzone pieniądze kupiłem miecz i konia”. I pomyśleć, że dziś, gdy młody człowiek zaczyna się nudzić, to idzie po browar i fajki. Co w gruncie rzeczy nie jest takie złe. Wolę jednak wieczorem w parku spotkać studenta z piwem w jednym ręku i papierosem w drugim, niż konno z mieczem. Dalej mamy fragment, ewidentnie świadczący o wszechstronności górniczych szkoleń i przyuczenia do zawodu. Ponieważ już po kilku dniach podróży od czasu zakupów, natrafia on na walkę, z której wychodzi zwycięsko. No, ale po kolei. „Po kilku dniach podróży wśród lasów, natrafiłem na niewielką osadę (cóż, prawdę mówiąc, „osada” to niezbyt trafne określenie na kilka ustawionych obok siebie chat)”. Rzeczywiście, ja również użyłbym słowa „metropolia” bądź określenia „gospodarstwo agroturystyczne”. Tocząca się walka, którą dostrzegamy, wygląda na trudną: „…czterech uzbrojonych w pałki jeźdźców usiłowało okrążyć starego mężczyznę, który starał się utrzymać ich na dystans za pomocą miecza”. Nie lada wyzwanie dla napastników. Pewnie nieraz grupa gimnazjalistów się o tym przekonała, gdy w czterech usiłowali okrążyć dziadka, wracającego z rentą. Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale naszym kompanem jest wierny pies – Ochłap. To również dzięki jego ostrym kłom, udaje się przegonić grupę zbójów i w ten sposób uratować biednego, starego mężczyznę. Po krótkiej rozmowie, dowiadujemy się, że mężczyzna jest kupcem. Autor w dialogu zastosował również konstrukcję pytania retorycznego: „Moim podziękowaniem będzie łatwa i dobrze płatna praca. Co ty na to?”. Na co jednak bohater dość zachowawczo odpowiada: „Brzmi ciekawie”. Swoją drogą, już chyba wiem, kto wysyła mi spam, że mogę zarobić nawet 10000 euro miesięcznie, bez wychodzenia z domu.
W dalszej części dowiadujemy się, co to za praca i jeszcze przez chwilę śledzimy bez możliwości wyboru losy Thomasa. Po czym następuje ten upragniony moment, gdzie przechodzimy do paragrafu numer 1. A dzieje się to dopiero na 9 z 24 stron książki… Kończąc czytanie wstępu, byłem pewny, że dobrze wybrałem grę. Po takich pozycjach, jak „Tajemne Oblicze Świata” i „Tło”, gdzie w nienagannej pozycji, z wyprostowanymi plecami przy komputerze, zgłębiałem wielkie tajemnice i polityczne intrygi, przyszedł czas na zarzucenie nóg na biurko i pełen luz. Lektura zawiera jeszcze wiele intrygujących i czasami śmiesznych opisów sytuacji, przez co gra jest naprawdę śmieszna. Zdarzają się niespodziewane zwroty akcji, takie jak ten: „Zagryzasz wargi i wychodzisz z posterunku. Musisz udać się do rzeźni i zdobyć jakieś dowody! Nagle czujesz, że musisz opróżnić pęcherz”.
Recenzja krótka, bo i książka na 24 stronach zawiera jedynie 38 paragrafów. Przechodząc grę, możemy trafić na trzy różne zakończenia. Przy tak krótkiej książce, jest to zupełnie zadowalające. Gra jest łatwa, chociaż nawet to słowo nie oddaje jej „łatwości”, ponieważ zwyczajnie nie da się przegrać. Język, jakim została napisana, nie jest wirtuozerią literacką. Momentami, te bardzo proste i niezgrabne konstrukcje akcji, powodują, że dostajemy niemal żart rodem ze Świata Dysku Pratchetta. Chwała wszystkim, którzy próbują pisać. Chętnie przeczytałbym inną grę tego autora. A na koniec cytat: „I choć nic nie zyskałeś w tej przygodzie, z radością wyruszasz w dalszą podróż”.
Ja tylko od siebie dodam, że Michał Ślużyński jest najmłodszym pisarzem gamebookowym w Polsce publikującym oficjalnie swoje dzieła. Sądzę, że lepszego twórcy literatury interaktywnej w jego grupie wiekowej nie znajdziemy w naszym kraju, a gdybym w jego wieku pisał tak, jak on teraz, to moja przyszłość rysowałaby się w jaśniejszych barwach 🙂
Mi osobiście także bardzo się przyjemnie grało w „Przesyłkę” – pełen luz i niefrasobliwa przygoda, dawno tego nie doświadczyłem w swoim życiu (przypomniały mi się pierwsze sesje RPG rozgrywane w gimnazjum!). Nie zgodzę się tylko w określeniu gatunku lit. – wydaje mi się, że autorowi zależało na stworzeniu dzieła komicznego (o czym dobitnie świadczy postać spotkanego orka 🙂 ).
Nie dziwię się zupełnemu wyśmianiu mojego dzieła, gra jest faktycznie słabo napisana i sam parę razy uśmiechałem się głupkowato, odświeżając ją sobie niedawno przy okazji korekty. Uznałem jednak, że poprawianie tego wszystkiego nie ma sensu, bo musiałbym w zasadzie napisać „Przesyłkę” od nowa, a tego z kolei nie jest raczej warta.
W założeniu miało być luźno i lekko humorystycznie, co w pewien sposób jak widać się udało. 😉 Dobrego warsztatu trudno się spodziewać – miałem dwanaście lat. Wciąż jednak uważam, że jak na dziecięcą miniaturkę nie ma się czego wstydzić.
Ku Twojemu rozczarowaniu muszę donieść jeszcze, że następna moja gra będzie prezentowała nieco wyższy poziom.
Cieszę się, że nie poprawiłeś gry. Dzięki temu pozostał jej komiczny charakter o którym wspomniał Mikołaj. Czytało się ją bardzo miło i nie ma znaczenia, czy wszystkie żarty były zamierzone czy nie 🙂
W informacjach pojawił się błąd – WWW wydało dopiero odświeżoną wersję gry, wersja z 2010 była przygotowanym wyłącznie przeze mnie PDF-em.
Poprawione. Dzięki!