Spokojnie, to tylko awaria. Jakiś czas temu dostałem maila o takim tytule, z informacją od autora o jego grze. Jak tu jednak być spokojnym, skoro awaria okazała się naprawdę poważna, a sama gra jest wręcz świetna? Ostatnio za każdym razem, gdy recenzuję rodzimą paragrafówkę, zachwycam się nad jej jakością. Chyba najwyższy czas uzmysłowić sobie, że mamy w Polsce naprawdę świetnych autorów. „Awaria” to gra, w którą nie tyle warto zagrać, co trzeba. Zacznijmy jednak od początku…

Nieczęsto się zdarza, by polscy autorzy decydowali się na stworzenie gry w klimacie science-fiction. Może wynika to ze zbyt małej popularności tego gatunku lub trudności, jaką pociąga za sobą oparcie historii i wydarzeń na gruncie naukowym. Bez względu na to, który z tych powodów jest prawdziwy, Szymon Ryżka nie bał się pójść tą drogą i według mojej oceny spisał się znakomicie. Gdy sięgnąłem po grę i przeczytałem kilka pierwszych stron, od razu pomyślałem: taką grę chciałem napisać. Fabuła jest ciekawa, a atmosfera, jaką autorowi udało się stworzyć, wręcz idealna.

Główny bohater, w którego się wcielamy, jest polskim inżynierem, zatrudnionym na kilkuletnim kontrakcie w Międzynarodowym Konsorcjum Wydobywczo-Eksploatacyjnym. Zgłosiłeś swój udział do załogowej misji na Marsa, mającej na celu zbudowanie stacji badawczej, która zbada i zacznie wydobywać naturalne surowce planety. Aktualnie nasz bohater znajduje się na stacji orbitującej wokół Marsa. Tak mniej więcej można streścić wstęp do przygody, którym uraczył nas autor. Niczym u Hitchcocka, już na samym początku czeka nas tragedia. A z czasem wszystko zacznie się klarować. Nie zdradzę zbyt wiele z fabuły, jeśli powiem, że gra zaczyna się w momencie gdy budzi nas sygnał alarmowy, a my zupełnie nie wiemy co się dzieje. Już po kilku paragrafach odkrywamy jednak, że nie jest dobrze, a rozwikłanie zagadki zajmie nam trochę czasu. Autor świetnie wplótł w paragrafówkę elementy labiryntówki. Przemierzanie stacji badawczej, która składa się z sekcji i specjalistycznych pomieszczeń, tylko z początku wydaje się łatwe. Cały problem polega na tym, że w różnych częściach stacji, podejmując odpowiednie działania, możemy zdobyć cenne informacje, które odblokowują nam bądź to inne pomieszczenia, bądź możliwości. Dzięki temu elementowi gra bardzo przypomina paragrafówkę kryminalną „Pajęcza Sieć”, gdzie z pozoru wszystko mieliśmy podane na tacy, świadków i miejsca. Jednak dopiero w pełni świadome i logiczne odwiedzanie miejsc, pozwalało na zbliżenie się do poznania prawdy. I tak dokładnie jest też tutaj.

To, co powoduje, że świetnie gra się w „Awarię”, to dwie podstawowe rzeczy. Po pierwsze zdawkowe zdobywanie informacji. Dzięki takiemu podejściu autor nie odkrywa wszystkich kart naraz i nie sugeruje możliwego rozwiązania zagadki. Dodatkowo, czytelnik nie nudzi się, a wręcz jest prowokowany i wciągany coraz bardziej w przygodę i zmuszany do bardziej wnikliwego działania. Tak przynajmniej było w moim przypadku, a jestem pewien, że i wam się to udzieli. Drugim elementem jest szeroko rozumiany „klimat” gry. Związane jest to oczywiście z warsztatem literackim autora. Nie wiem czy jest to pierwszy tekst Szymona Ryżki, czy może wcześniej publikował swoje powieści lub opowiadania. Z całą pewnością potrafi pisać i dobrze to widać w paragrafówce. Nie bez powodu poczułem zazdrość, czytając „Awarię”. Jak chyba większość, mam schowane w głębokich czeluściach folderów mojego peceta kilka zaczętych tekstów. Żaden z nich najprawdopodobniej nigdy nie ujrzy światła dziennego, ale wiem jedno: tak, jak została napisana „Awaria”, chciałbym napisać przynajmniej jedną swoją grę.

„Awaria” to samotna opowieść. Na myśl przychodzi mi mobilna gra „Lifeline”. Mamy tutaj bardzo podobny i tajemniczy klimat. Coś na kształt wielkiej, tykającej bomby, która nie wiadomo kiedy wybuchnie. Tekst nie podgrzewa sztucznie atmosfery, wręcz przeciwnie. Większość paragrafów napisana jest w bardzo spokojnym tonie, jednak z podkreśleniem tajemniczości wydarzeń, przez lakoniczne opisy czy delikatne sugestie sprzeczności. Na całokształt pracy rzutuje też, wydawałoby się, duża wiedza autora na temat kosmosu i misji kosmicznych. Wszystkie sytuacje, wydarzenia czy miejsca, zostały precyzyjnie opisane z wykorzystaniem wiedzy z właśnie tych obszarów. I choć niektóre elementy można by uznać za inspirowane na przykład filmem, to wykorzystanie ich i subtelne wplątanie w historię „Awarii” powoduje, że nie odczuwamy efektu „odgrzewanego kotleta”.

Paragrafówka, poza swoją labiryntową częścią, posiada też i drugą stronę medalu. Warto powiedzieć o jej mechanice, szczególnie, że odgrywa tutaj ważną rolę. Autor postanowił zrezygnować z karty postaci, losowania, statystyk i ekwipunku, które są tak popularne w klasycznych labiryntówkach. Pozostawił coś, co się sprawdza najlepiej w przypadku powieści interaktywnych, czyli informacje. Podczas przygody natkniemy się wielokrotnie na różnego rodzaju zdarzenia czy informacje. Aby nie wprowadzać zbytniego zamieszania i również by nie ułatwiać ewentualnego oszukiwania w grze, takie elementy sygnalizowane są przez zbierane przez nas numery. Już wielokrotnie zetknąłem się z takim rozwiązaniem w grach. Jednak tym razem wspomniana mechanika wprowadza jeszcze jeden, wydawałoby się drobny element. Mianowicie zawsze musimy wykorzystać najwyższy posiadany numer informacji. Czyli jeżeli posiadamy kilka informacji o różnych numerach, to zawsze musimy wybrać pod paragrafem wyjście, które udostępnia nam najwyższy posiadany numer. Jest to bardzo ciekawe i sprytne rozwiązanie. Autor zadbał, by najwyższa liczba nie oznaczała „najlepszego” rozwiązania. Zatem czasami możemy zdobyć pewną informację, która niekoniecznie jest dla nas szczęśliwa.

Paragrafówka posiada dokładnie dwieście dwadzieścia dwa paragrafy, a w jej treści autor zawarł kilka naprawdę ciekawych zakończeń. Osobiście nie dotarłem do wszystkich, ale te, które udało mi się osiągnąć, pozwalają mi sądzić, że i pozostałe są z całą pewnością interesujące. Byłem bardzo mile zaskoczony, że jedno z nich jest naprawdę zaskakujące i nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nie znalazłem w grze żadnych błędów. Być może byłem zbyt zafascynowany tekstem i nie przykuwały mojej uwagi. Nie odczułem też, by tej paragrafówce czegoś istotnego brakowało. Śmiało mogę powiedzieć, że jest to jedna z najlepszych gier, jakie czytałem w tym roku. Kiedy następnym razem będziecie patrzeć o zmroku w niebo i będziecie sobie myśleć, że tutaj, na ziemi, macie masę problemów, a tam, wysoko, jest tak spokojnie i cicho, niech chociaż przez chwilę pojawi się w waszych głowach wątpliwość czy może przypadkiem, właśnie tam i właśnie teraz, ktoś nie mierzy się z jakąś awarią.