Nie jest to pierwszy raz i jestem pewien, że nie ostatni, gdy przychodzi mi recenzować interaktywną twórczość, która nie jest książką. W sensie fizycznym, jak i elektronicznym, bo nie jest to również e-book. Aby niepotrzebnie nie przedłużać, powiem, że „Lifeline” to elektroniczna gra na urządzenia mobilne. Jestem przekonany, że wielu zatwardziałych fanów gier paragrafowych w tym momencie czuje niesmak. W końcu literatura interaktywna to książki! Zapewniam jednak, że nie można przejść obok tego tytułu obojętnie, i że w stu procentach jest wart zainteresowania i zrecenzowania. Postaram się przekonać wszystkich do sięgnięcia po tę grę.

W moim życiu zawsze występowały gry komputerowe, gdzieś tam nawet pojawił się kilkuletni epizod w profesjonalnych firmach, tworzących gry. W zaciszu domowego warsztatu tworzyłem też własne, małe produkcje. Niektórzy z was pewnie znają wersję mobilną „Afrykańskiego Świtu”, a inni czekają na „Tajemne Oblicze Świata”, które pojawi się w tym roku. Jednak nie wiadomo, czemu „Lifeline” uszło mojej uwadze. Tak naprawdę to o grze zostałem poinformowany przez znajomego grafika, który stwierdził, że bezwzględnie muszę zapoznać się z tą produkcją. Byłem dość sceptycznie nastawiony, ale w końcu kupiłem grę. Nie był to majątek, bo kosztowała niecałe pięć złotych i to były bardzo dobrze wydane pieniądze. Co dostałem w zamian? Prawdziwą przygodę…

Zdarza się to rzadko, ale nie jesteśmy głównym bohaterem paragrafówki, który kieruje swoimi działaniami. Tutaj mamy do czynienia ze współpracującą parą bohaterów i jeden nie może obyć się bez drugiego. Jednym z nich jesteśmy my, a drugim jest Taylor, któremu staramy się pomóc. Ale może po kolei. Niespodziewanie namierzamy sygnał radiowy. Okazuje się, że słyszymy Taylora, który jest astronautą i rozbił się ze swoją załogą na obcej planecie. Nie zdołał nawiązać z nikim innym kontaktu, tylko my odebraliśmy jego sygnał. Od tego momentu działamy jako drużyna i za wszelką cenę musimy pomóc naszemu nowemu przyjacielowi przeżyć i wydostać się z planety. Sytuacja nie jest prosta, bo słyszymy się tylko przez radio i wszystko, co wiemy o jego położeniu, pochodzi z „ustnych” opisów. Stajemy się jego centrum dowodzenia. Taylor mówi nam, co się dzieje i często pyta, co ma zrobić, by przeżyć, bądź wybrnąć z nieciekawej sytuacji. My, korzystając z wiedzy oraz intuicji, przekazujemy mu instrukcje. Musimy być ostrożni, ponieważ każdy błąd może go kosztować życie.

Tak pokrótce przedstawia się fabuła, która jest niesamowicie ciekawa. To jednak nie wszystko. Drugim elementem, zasługującym na uwagę, jest mechanika gry. Otóż gra nie składa się tylko z naszego dialogu z astronautą. Wiele zdarzeń i działań wymaga czasu i na przykład kiedy polecimy Taylorowi, żeby zbadał jakiś fragment rozbitego statku, to poinformuje nas on o tym, że dotarcie w dane miejsce zajmie mu parę godzin i odezwie się dopiero, jak będzie u celu. I wiecie co? Naprawdę będziecie musieli poczekać dwie, trzy godziny, zanim gra zasygnalizuje powiadomieniem, że dotarł na miejsce i potrzebuje dalej waszej pomocy. To rozwiązanie jest genialne w swojej prostocie! Gdyby tego nie było, to grę można by przejść pewnie w jakąś godzinę lub dwie, a tak dostajemy rozgrywkę na parę dni. Zapewniam was, że nie jest to sztuczne przeciąganie czasu gry. Dzięki temu elementowi jeszcze lepiej wczuwamy się w przygodę. Naprawdę zaczyna nam zależeć na bohaterze i stresujemy się, gdy czekamy na sygnał od niego. Nie wiemy czy coś mu się nie stało, czy dotarł, czy przeżył, aż w końcu nadchodzi wiadomość, a my możemy odetchnąć z ulgą. Fabularnie paragrafówka jest poprowadzona bardzo ciekawie. Często musiałem wybierać między troską a ciekawością. Podjąłem też wiele bardzo nierozsądnych działań, ale nie mogłem się powstrzymać, by nie zbadać ciekawych i często niebezpiecznych miejsc. Hej! W końcu niecodziennie mamy możliwość poznania obcej planety.

Skoro mowa o mechanice, to warto wspomnieć o tym, że zawsze mamy tylko dwa wybory. Tutaj na myśl przychodzi mi seria dla dzieci Choose Your Own Adventure, gdzie na ten element często narzekałem. Po tej lekturze wiem, że to kwestia sprawnego i interesującego poprowadzenia przygody. W zasadzie ani razu nie miałem tutaj poczucia, że to za mało. Samych zakończeń jest odpowiednio dużo, by móc się cieszyć grą przez wiele dni. Mnie udało się dotrzeć do trzech i właśnie dopiero za trzecim razem uratowałem Taylora. Wiem też, że szczęśliwych zakończeń jest więcej niż jedno, ale zostawiłem sobie coś na później. Dodam, że gdy pierwszy raz dotrzemy do jakiegoś zakończenia, gra udostępnia nam opcję wyłączającą oczekiwanie na zdarzenie. Powoduje to, że możemy grać ciągiem bez wielogodzinnych przerw. Dobrze, że tej opcji nie ma od razu, bo pozbawilibyśmy się prawdziwej adrenaliny i smaku przygody. Jestem też pewien, że wiele osób nigdy z niej nie skorzysta.

Powiem teraz coś o samej aplikacji. Jest bardzo prosta… To jeden ekran z przewijającym się w nieskończoność tekstem, gdzie również pojawiają się opcje do wyboru. Gra zezwala nam na cofanie się i przeklikiwanie wyboru na ten drugi, gdy uznamy że chcemy dokonać zmiany. Nie na starcie, ale za trzecim, czwartym razem, może nam się to przydać, gdy nie chcemy znów długo czekać i przechodzić części, którą znamy. Muzyka to kolejna rzecz warta uwagi. Jest tak krótka i prosta, że aż idealna. Uważam to za prawdziwe mistrzostwo, żeby przy tak prostej grafice i muzyce stworzyć tak ciekawą grę.

Czy są jakieś wady? To pytanie zadaje sobie pewnie wiele osób. Ja również je sobie zadawałem i znalazłem kilka. To chyba naturalne, w końcu ideał to coś, do czego się wciąż dąży. Niektóre podsuwane nam wybory są po prostu głupie. Zdarza się tak, że ani jeden, ani drugi z nich, nie jest tym, co przyszłoby nam do głowy w sytuacji, w jakiej znalazł się Taylor. Mało tego, w grze zdarzają się momenty, gdy jeden z wyborów jest nam nachalnie podpowiadany przez kilka ładnych scen i wraca do nas jak niewyleczone przeziębienie. Niestety, jedyne rozwiązanie w tej sytuacji, to zdecydowanie się na tę właśnie ścieżkę.

„Lifeline” to mobilna gra, którą szczerze wszystkim polecam. Jest to bardzo ciekawa paragrafówka, która świetnie sprawdzi się podczas drogi do pracy czy szkoły. Równie dobrze może sprawdzić się w pracy i w szkole, tylko uważajcie, żeby nikt was nie przyłapał, bo strasznie wciąga. Gra posiada wszystkie cechy porządnej, interaktywnej rozgrywki, a wydanie elektroniczne nie jest w tym przypadku wadą, tylko zaletą. Wprowadzenie oczekiwania na zdarzenie to element, którego w książce nie udałoby się uzyskać, a dzięki któremu poznaliśmy nowy wymiar interakcji. Jest to coś, co pozwala jeszcze dobitniej poczuć wagę i odpowiedzialność podejmowanych przez nas decyzji.